Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

247
DOLA I NIEDOLA.

Przed mieszkaniem komandora stały już mnogie powozy, wieczór zapowiadał się bardzo świetnie. Gospodarz powitał przybyłego bardzo grzecznie i uprzejmie, troskliwie dopytując o jego zdrowie, poczém odciągnięty zaraz odszedł na stronę. Kasztelan ujrzał się otoczony od dawna mu obcym tłumem, którego oczy zaostrzone ciekawością, ze wszech stron zwracały się na niego. Przybrał minę prawie pogardliwą, obojętną, nie myśląc się narzucać nikomu. Może téj postawie był winien, że parę figur mniéj wybitnych, zbliżyło się do niego przez ciekawość. Kasztelan mówił głośno i odegrywał dosyć dobrze rolę człowieka, któremu sprawy i ludzie dosyć są obojętni, — odzywał się o nich niemal z lekceważeniem.
Po fizyognomiach poznać było łatwo, że jednych to dziwiło, drugich rozdraźniało; szeptano po kątach z przekąsem, spoglądano na niego wyzywająco. Przepływając wszakże po kilkakroć te tłumy, kasztelan szczęśliwie się przez nie przebijał, niezaczepiany wyraźniéj po drodze; zdawało mu się nawet, że ten wieczór przejdzie dosyć spokojnie i zostawi tylko po sobie wspomnienie pierwszego wystąpienia o swéj sile, po dłuższéj żałobie i odosobnieniu.
Wśród dosyć licznych gości, szczególniéj odznaczał się jeden, około którego najwięcéj skupiali się przytomni, przy którym najpilniéj zabiegał gospodarz, — cudzoziemiec ogorzały, niepiękny, niezbyt już młody, ale ubrany wytwornie, śmiały i gadający za trzech. Spojrzał on kilkakroć z ukosa na kasztelana z wyraźną niechęcią i wzgardą. Wzrok jego nawet zbyt może często zatrzymywał się na nim. Ten człowiek, którego twarzy dawniéj gdzieś widzianéj przypomnieć sobie nie mógł pan Adam, jątrzył go i wyzywać się