Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/373

Ta strona została uwierzytelniona.

365
DOLA I NIEDOLA.

promień szeroki światła, w którego jasności tysiące różnorodnych pyłków igrały. Rozeznał poźniéj izbę całą porządną, wiejską, skromnie, ale staréj zamożności sprzętami zastawioną. Widocznie była to gościnna komnata dla przybyłych dostojniejszych przeznaczona, łoże z kotarą, daléj szafy staroświeckie misternie wyrabiane, para kufrów gdańskich z błyszczącém okuciem, stół dywanem okryty, kilka starych obrazów na ścianach. Chociaż powierzchowności domu, do którego był zawieziony, już sobie nie przypominał, mógł się domyślać po nieco wypaczonych ścianach drewnianych, dobrze zachowanego, ale już nie dzisiejszego budynku. Na pułapie gruby tram wychylony nieco miał wyrznięty rok, na który padające światło dawało rozeznać datę 1694 i napis:

„Benedictus qui aedificat in Domino.“

Nad łożem wisiał Chrystus rękami obiema otwierający ranę boku swego, jakby ją ludziom ukazywał; obraz ten mimowolnie przypomniał kasztelanowi Wólkę Brzozową, rodziców, przeszłość i wszystko stracone... Cofnął się myślą, aż do chwili w któréj tak płocho porzucił ich, aby gnać za marą jakiegoś szczęścia, składającego się z urojonych blasków. Zdało mu się na chwilę, że całe pasmo ciężkich wspomnień jest snem, że stoi jeszcze u fórty kościoła w Białéj, i uciec chce na widok tego powozu, przywożącego mu zamiast szczęścia, upokorzenie i zgryzoty. Przesuwały się z kolei przed jego oczyma wszystkie przygody lat młodości, a żadna z nich nie zagoiła ran zadanych, żadna nie przyszła z balsamem pociechy. Targały tylko i szarpały piersi. Gdy śladem przeszłości dobiegł, aż do tych chwil ostatnich i groźby śmierci zawieszonéj nad swą głową, westchnął ciężko,