Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

siebie, że choć lekarz niewiele wierzył w aptekę i lekarstwa, a używał środków jak najprostszych. Ten przybywszy nad wieczór, z pulsu i języka trochę gorączki poznawszy, coś chłodzącego przepisał, kazał odpoczywać i dzieci zapłakane uspokoił.
Spytał o przyczynę, nie tajono mu jej. Ruszył ramionami.
— Moja mościa dobrodziejko, rzeki, niema się już czém gryźć, co z wozu spadło, to przepadło. Nie powstrzymać młodego gdy się rozbryka! Daj mu asińdźka pokój! Czasem co się po ludzku wydaje najgorszém, wyjdzie niespodzianie na dobre.
Mała to była pociecha, staruszka płakała ciągle; w oczach jej stał nieboszczyk mąż i przeszłość, której syn płochością swą robił zakałę. Gryzła się i tém, że niepotrzebnie teraz nastraszyła Kwiryna, który mógł się zerwać ze swego miejsca, stracić je, a przybyć zapóźno.
Nazajutrz rano trochę ochłonąwszy, osłabiona jeszcze, wstała z głową związaną Marwiczowa i wyszła na świeże powietrze, gdy spostrzeżono bryczkę czterokonną zbliżającą się do dworu. Wdowa ulękła się czy nie Rajmund jej wiózł żonę, na której przyjęcie wcale nie była przygotowaną i uciekła do sypialnego pokoju.
Julka i Jadzia ciekawie wyglądały oknem, gdy Kwiryn z Ottonem (ale już nie na koźle) — stanął przed gankiem.