Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/300

Ta strona została skorygowana.

raz spróbowałeś. Żenisz się znowu z rachuby, z kobietą o wiele starszą od siebie; żadnej rękojmi szczęścia, a główny cel obdarcie ludzi z tego co im słusznie należy...
Zlituj się!
Rajmund przerwał śmiechem.
— Romanse! czułości! wilk od tego nie tyje. Na świecie, mój kochany, kto nie zjada, ten jest zjedzonym... U mnie pierwsza rzecz o sobie pamiętać — reszta, to tam potém, gdy ja nie będę głodny.
Mówcie i róbcie sobie co chcecie — ja się żenię. Rozwodu tylko co nie widać, bo i Róży on potrzebny; ślub ks. Wikarego był nieosobliwy.
Rozśmiał się znowu.
— Za kogo ten dyabeł Róża pójdzie, nie wiem, Wątpię aby za twojego Ottona, bo tego słyszę już zrujnowała tak, że mu się niewiele należy. Majątek podobno na sprzedaż, a on chory na suchoty. E! z nią to galopem idzie!
Rajmund mówił to z takiém jakiémś okrucieństwem, chłodem strasznym i szyderstwem, że Kwirynowi zimno się zrobiło najprzód, potém aż nadto gorąco. Zwykle umiarkowany i łagodny, uczuł się zburzonym tym cynizmem.
— Wiesz, Rajmundzie — zawołał — stary jestem i ostrzelany ze wszystkiém, ale ciebie słuchając, rumienię się. Oszczędź mi wstydu i nie