Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

ciężki w progu i ze staroświeckiém: „Niech będzie pochwalony“ — wtoczył się staruszek,
Rajmund się domyślił, że odwiedziny nie były bez celu. Nawykł on szanować Gierstuta, ale teraz to wtrącenie się jego do spraw familijnych, wydało mu się prawie zuchwalstwem.
Stary wąsa gładził.
— Jam tu do panicza przyszedł z interesem, odezwał się stłumionym głosem, czy to się godzi tak starą matkę martwić?
Odwrócił się chłopak z miną dumną.
— Co bo się nie w swoje rzeczy mięszasz? odparł.
— Jakto, w nieswoje? — rzekł zimno Gierstut. Panże wiesz, panie Rajmundzie, że u mnie co wasze to moje, a co moje to wasze.... Tak się do mnie starego mówić nie godzi.
— Ale, proszę cię.
— Niechno pan posłucha, ciągnął dalej Gierstut. Pan nie wie z kim ma do czynienia, i dokąd go ciągną, a ja tych ludzi znam jak kieszeń moję.
— A zkądże ty wiesz o tém? przerwał Rajmund.
— Przecie stara pani przede mną tajemnic nie robi — mówił Gierstut. Szambelana ja znam nim się żenił; człowiek niezły, ale w niwecz popsuty kobieciarstwem. Rozpustnik. O żonie ja nie powiem nic, bo niema potrzeby. Okułowiczowa, baba