Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
35
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

II.

Wieczorem znowu stara Jędrzejowa napróżno oczekiwała na syna, który się spóźnił do domu. — Trzeba się było z tem oswoić. Cała młodzież, jakby iskrą elektryczną przejęta, poczuwała się do obowiązków, do potrzeby jakiegoś czynu, i usiłowała na wspólnych naradach wyrobić sobie drogę postępowania.
Franek nie mógł i nie chciał się od towarzyszów oddzielać, przodował im sercem i gotowością do poświęceń. Były chwile, w których niebezpieczeństwo, na jakie narażał się on i drudzy, dreszczem go przejmowało, ale na wspomnienie obowiązku powracało męstwo młodzieńcze.
Wszyscy niem byli ożywieni; prąd gwałtowny ciągnął ich dalej a dalej. Trzeba było znać trzydziestoletnie rządy Paszkiewicza i Muchanowa, aby ocenić, ile było istotnej odwagi w tych usiłowaniach jakiejś pracy politycznej, której najmniejszy ślad ciągnął za sobą wyrok bez sądu, na Sybir, w sołdaty, do kopalni, na wygnanie, w ciemne lochy cytadeli... na nieobrachowane męczarnie.
Straszneż to były te boleści i upokorzenia, które do takich ofiar zmuszały. Rząd nie umiał być ani łagodnym, ani logicznie surowym, jak za Mikołaja, chorował na półliberalizm napoleoński, mówił o reformach, krytykował przeszłość, a szedł po pijanemu, zataczając się na wybitym gościńcu. W jego dobre chęci i szczerość wierzyli chyba ci, co ich nie próbowali.
Ślepi tylko ten stan rzeczy, dziwny wistocie, tłumaczyć sobie mogli wraz z rządem, poduszczeniami z zagranicy, knowaniami jakiejś garstki ludu; naród cały, z małemi wyjątkami odszczepieńców, dworujących sile, czuł się porwany koniecznością pracy około dobra ogólnego.
Ale dziwnym fenomenem, ci, co do tej roboty wykształceniem, położeniem, stosunkami, mieniem najlepiej