Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.
67
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

ruch w Polsce ukryć przed światem, a krwią by go rozgłosili sami; powtóre, gdy się idzie, gdzie drwa rąbią, trzeba się na padające trzaski przygotować. Mlekiem i śmietanką ojczyzny nie odkupimy, to darmo!
— Ale to boli! — westchnął Franek, w którym odzywała się łagodniejsza natura artysty.
— Nic w świecie nie rodzi się bez boleści — przerwał Młot; — nie odbieraj drugim serca, jeżeli sam chcesz się cofnąć!
Franek spłonął cały, porwał się, obnażył piersi, poszarpawszy suknie, i zawołał gwałtownie.
— Cóż u kata! Ty nawet nie rozumiesz mnie chyba!... Weźmij życie, bo nie o moje tu chodzi!
— Jesteś taki baba — zakończył Młot, ściskając go serdecznie. — Przyjacielu, gdybyś chodził na medycynę, a nazwyczaił się widzieć krajanie mięsa, wylewanie krwi i trupy, nie tyleby ci to na nerwy działało. Ja ci się przyznam, że, jeśli Moskali kupkę djabli wezmą, choćby nas też padło kilku, nie będzie mi zadrogo. Te bestje tak już nosy drą, a tak są siebie pewni, że aż chętka bierze trochę im przytrzeć rogów, tym bydlętom.
Popatrz na tę dzicz brodatą, latającą po ulicach Warszawy, na barbarzyństwo, z jakiem ten lud poczciwy roztrącają i tłuką, na tych starców, których tratują rozpędzone powozy, na palące się ognie nocne, od których Zygmunt poczerniał, na ich patrole tatarskie, na nasze upokorzenie codzienne, nieustanne, dławiące... i powiedz mi, czy dłużej wytrwać można? Panowanie Moskali, to coś takiego, jak tratowanie dzika. Polec od człowieka, to nic jeszcze; być stratowanym przez bydlę... okropnie!
Boli cię, że padnie nas może kilku — mówił dalej Młot — a iluż zginęło w kazamatach, wymarzło na Sybirze, wyzionęło duszę pod rózgami, rozstrzelano na rozstajach z zajadłością i szyderstwem szatańskiem; ile