Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —

mógł dać jeszcze? Albożem nie był markizem francuskim (przeszłych wieków) co do grzeszności z nimi, ruskim bojarem w szczodrobliwości... na papierze. Albożem po ohydnej zdradzie Lory zrobił jej najmniejszą, o którąby zemsta wołala, niegrzeczność?? Czym choć nie ukłonił się jej kiedy? czym wymówki czynił? czym... Któż cnoty moje wyliczy, które teraz wszystkie razem wychodzą przedemnie i kłaniają mi się z miną odprawionych sług!...
A wyż towarzysze moi, nie uznacie-li, żem wygrywając, był de bonne composition, tak dalece, że brałem za dobrą monetę fajki wasze piankowe z włosami, pozwalał zakładać w banku cygarniczki... a przegrywając płaciłem do ostatniej podartej pięcio-złotówki? Nie uznacież, żem pił nigdy się nie dając prosić (choćby szkaradne wino), sekundował choć to pachło kozą, i strzelał się ze świeżo powracającymi z Paryża lwami, co dali dowody trafności swych strzałów u Lepage’a i Devismes na dyskach treflowych!
Niestety! nic na świecie mniej użytecznego nad towarzyskie cnoty. Na cóż mi się one dziś przydadzą? Talenta, nauka, doświadczenie, nabyte w kochanej Warszawie tak drogo, leżą dziś trupami przedemną: jestem w Turzej-Górze... to dosyć. Ale że ty nie znasz jej i nie wiesz zupełnie co to jest Turza-Góra, muszę nareszcie począć od początku, gdyż, jak uważam teraz, zaczynałem podobno od żalów, to jest od końca.
Koczyk mój toczył się po nierównym bruku i spuszczał na most pragski, a ja, obwinięty w płaszcz, udałem, że drzemię, jedno tylko i to nie całe oko na świat puściwszy, aby zakrytego nie poznał Szmul Malsztejn lub przejeżdżająca Lora. Pierwszy za kołnierz, druga