Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —

ciała, rysy twarzy, bardziej jeszcze ułożenie i uśmiech ust pełen godności, przypominały ojca i nieznajomemu wskazywały, jaki węzeł łączył dwóch przybyłych.
Rzutem oka obejrzał starszy kto się znajdował w salonie, i podszedł ku gospodyni, którą powitał z uśmiechem wesołym i poufałym.
Irena powstała z kanapy żywo, i podając rękę gościowi z życzliwością, której nie taiła, pozdrowiła go serdecznie:
— A! jakżem pana wyglądała!
— Dziękuję pani. Znając mnie — mówił, witając dokoła — wiesz, że nie umiem wiele grzeczności prawić, ale co powiem, to z głębi serca i szczerze. Dziękuję z głębi duszy, dziękuję!
Jerzy, uprzedzony o Grabie, powstał z niejaką bojaźnią i uszanowaniem dla powitania go, gdy gospodyni wzajem ich sobie przedstawiała. Stary Graba skłonił się uprzejmie, wejrzeniem przenikliwem objął młodzieńca, i usiadł za okrągłym stolikiem. Syn tymczasem zbliżył się do pani Lackiej, która z widocznem nieukontentowaniem i dumną obojętnością powitawszy obu, teraz na pytania i usilnie poczynaną rozmowę ledwie pół-słówkiem odpowiadała. Irena jeszcze raz podziękowała Grabie za przybycie.
— Dziwna rzecz, że mnie pani za to dziękujesz — odparł, uśmiechając się, przybyły — pani, co tak mnie znasz dobrze i tak dobrze rozumiesz. Nie wart jestem żadnego podziękowania, bo wszelkie odwiedziny moje pochodzą albo z samolubstwa, albo z obowiązku. Samolubstwa zachęcać się nie godzi, a spełnienia powinności nie należy chwalić, ani za nie dziękować.