Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

dumajmy, a gdy postrzeżem białej sukienki mignienie, niech się nam obu zdaje, że naszą panią widzimy. Tak, tak! — dodał — nie zapieraj się pan swoich kontemplacji, jak ja z moich wykłamywać się nie będę.
Widać, że mnie wprzód wyśledził.
— Lecz pan kogoż tu upatrujesz? — spytałem zdziwiony.
— O! niedomyślna głowo! — odparł — jużciż nie powinieneś o to pytać!
Musiałem się domyśleć, że to był pierwszy kochanek pani Lackiej, a historja opowiadana do niej się stosowała. Nie mając już dla siebie tajemnicy, mogliśmy mówić otwarcie: dopytywał mnie o nią z ogniem w oku jak dwudziestoletni młodzieniec.
— Wszak wesoła? — rzekł — wszak szczęśliwa?
— Ani wesoła, ani zdaje mi się szczęśliwa; owszem milcząca, podrażniona, smutna, tak jak gdyby już na świecie nic nie pożądała, niczego się nie spodziewała.
— W istocie — odpowiedział — nie mamy czego wyglądać oboje: ona, to nie ta droga moja istota, którą tak kochałem w młodości. Starzem, gnijem za życia i odmieniamy się biedni. Mówią, że w człowieku po latach kilku nie zostaje ni pyłka z dawnych jego cząstek składowych: jakżeby w sercu uczucie, przy takiej rewolucji, zostać się miało na miejscu? Tamta, moja, jest tu tylko! — wskazał na serce i szarpnął się za piersi — więcej już nie ma jej nigdzie: rozlała się w powietrzu, rozleciała w drobne cząsteczki, które wiatry uniosły na kielichy kwiatów, na krople rosy, na obłoczki złociste i na dymy czarne. Dzisiaj żyjąca, to inna kobieta to samo imię nosząca; przeszła już przez ręce ludzkie wycałowana, wypieszczona, sponiewierana. Zostałże jej na