Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

byłej za interesami, zasiedli dostojni goście, tylko co ze wsi tłumem przybyli.
Na czele ich, jeżeli nie głową i urzędem, to ogromnym żołądkiem, jaśnieje niegdyś dziedzic trzech wiosek, dziś posiadacz małej tylko cząstki odłużonej, pan Jeremiasz Petryłło, z sumiastym wąsem, błyszczącą łysiną, palący tytuń z długiego cybucha, i popijający szklankę herbaty, rumem zalanej. Niekiedy pokręci wąsa lub klapnie się po brzuchu, i mruknie coś niezrozumiałego. Dobre człowieczysko, ale jak wszystkim dobrym sobie ludziom, i jemu w końcu zaczyna być niebardzo dobrze na świecie i z nim nie ciekawie.
Trzy wioski poszły z dymem fajki za hulanką, a gdy z nich została tylko cząstka maleńka, Petryłło jeszcze całkiem nie stracił humoru, i jakto u nas mówią, rozumu i fantazji. Straciło się: coż robić? Ludzie go kochają, troska czasem mu poorze czoło na chwilę, bo dwoje dzieci zostawi tak jak bez chleba: ale małożto ludzi bez chleba na świecie? Trzeba się pocieszać jak można: w szklance topi się pamięć wszystkiego, na dnie jej złocistem toną smutki. Za młodu służył Petryłło wojskowo; nigdzie jak w wojsku złego i dobrego nauczyć się nie można: wychodzą ztąd i najzawołańsi gospodarze i najtężsi próżniacy. Trafiło się, że Petryłło wyszedł ztąd z namiętnościami podbudzonemi, a po śmierci ojca, gdy mu się fortunka dostała, puścił ją wesoło i prędko.
Żona, potulna kobiecina, nie śmiała się nigdy sprzeciwić poczciwemu mężowi, który dla niej miał tylko jedną wadę: że był straszny bałamut, kobieciarz, i domu nie lubił, chyba gdy w nim gości przyjmował. Ona wszystko mu przebaczała, bo go kochała. Nie sama