Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczegoż nie?
— Bo kto czuje, nie pisze; co najwięcej, wyrazy uczucia są tylko jego wspomnieniem. Kto siadł pisać, ten już przebolał i przeczuł.
Zamilkłem przerzucając karty książki.
— Pod względem sztuki — dodałem — Ortiz nie dochodzi Wertera.
— Wertera pisał arcy-mistrz, co nigdy nie czując (dowodem życie tego Jupitera), doskonałe znał anatomię uczucia, jak Cuvier, co nie widział mastodontów a prawa ich organizacji odgadł.
— Godzisz się tak surowo sądzić tego, co stworzył kochankę Fausta?
— Godzi się, bo życie pisarza to kamień probierczy.
— Nie pani: dwa, zdaje mi się, są życia w życiu poety, jedno powszednie, drugie odświętne; często je dzieli cały świat sprzeczności, dwóch ludzi zamyka się w jednym... poeta nie może być natchniony całe życie.
— Iskra choć przygasła zostaje w nim ciągle.
— Poruszyliśmy zbyt wielkie pytanie.
Po chwili dodała uparcie:
— Czytaj pan dalej.
Mnie już książka z rąk wypadła, patrzałem na nią oczyma, jakiemi spoglądał Jakób na Teresę, ale miłość jeszcze bojaźliwa, jeszcze nie pewna co ją spotka, gdyby na jaw wyjść śmiała: bała się zlecieć na usta. Oczy ją tylko tłumaczyły może. Uczułem, że trzeba było uciekać lub wszystko w jednem słowie odważyć.
Irena spoglądała na mnie z jakimś wyrazem czarującym, potężnym, który zdawał się pociągać z duszy tajemnicę moją.
Nieprzytomny prawie porwałem za kapelusz.