Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

serca. Koniuszy sądząc, że ojcu potrzeba jasno bardzo pokazać jaki stosunek syna jego łączy ze szlacheckim domkiem, ciągle prześladował Jana panną Julją: Julję panem Janem. Graba jakby nie widział, jakby nie słyszał, wesół i swobodny rozmawiał o gospodarstwie z gospodarzem, który nadbiegł, z panią Teresą o genealogji rodzin obojgu im znanych, z pannami o kwiatach. Julja bojaźliwe, łzawe, przestraszone wejrzenie spłoszonego stworzenia rzucała na niego zdając się błagać o litość: syn był smutny ale spokojny.
Już prawie odjeżdżać mieli, i powstawali z krzeseł, gdy stary Graba zbliżył się do pani Teresy, z ciężkością dźwigającej się z krzesła dla pożegnania go.
— Nie przybyłem tu — odezwał się — z odwiedzinami tylko do państwa, ale w interesie i w ważnym bardzo.
Wszyscy pobledli, koniuszy usta zagryzł; czekał.
— Uprosiłem pana koniuszego, ażeby razem ze mną przybył uroczyście prosić o rękę córki pani, dla syna mojego Jana!
Staruszka nie mogła nic powiedzieć, uszom nie wierzyła, załamała ręce i upadła na krzesło.
— Tak jest, pani — mówił Graba — oddawna wiem o jego przywiązaniu do panny Julji; wiem, że państwo staraliście się, uważając związek między nimi za niepodobny prawie, grzecznie dać do zrozumienia memu Janowi, żeby u nich bywać poprzestał; wiem, że Jan wytrwał cierpliwie i stale, że kocha pannę Julję, i że ze wszech miar szczęśliwy z nią będzie: wiem wszystko i proszę o rękę córki pani dla Jana.
Któż odmaluje zadziwienie koniuszego, radość poczciwej ubogiej rodziny i uczucie z jakiem syn rzucił