Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —

w niej potrosze zmieniła natura, choć ogół rysów był ten sam; kibić nie miała tej giętkości, oczy tego łzawego wejrzenia, ręka tych kształtów wytwornych, nóżka tej małości bajecznej, włosy tak głębokiej czarności, ani obfitości matczynego warkocza. Ale za to pokorny wdzięk dobrego, potulnego, umiejącego kochać stworzenia, czynił ją zajmującą i powabną. Robiła pończoszkę, spoglądając na matkę troskliwie, niespokojnie, jakby myśli jej zgadnąć, rozkaz jej uprzedzić chciała. Coraz to czułem, ukradkowem wejrzeniem mierzyła ją z jakąś bojaźnią, i znów wlepiała oczy w robotę, którą zdawała się niezmiernie i wyłącznie zajętą. Pani wciąż zamyślona, z oczyma wlepionemi w otwartą książkę francuską, milczała.
W tem otworzyły się drzwi przedpokoju i szelest kobiecej jedwabnej sukni oznajmił wchodzącą. Piękna pani zacięła usta, położyła rękę na czole: córka chciała podbiedz, aby natrętnego gościa odprosić; gdy już w progu ukazała się pani Lacka, i gospodyni porwała się z kanapy, rzucając książkę na ziemię i z wielkim radosnym krzykiem wołając:
— Lasia! Lasia! kochana moja Lasia!
Potem dwie panie uścisnęły się tak serdecznie, tak serdecznie, jakby przynajmniej połowa tej serdeczności nie z serca pochodziła (o co je przecież nie posądzam). Córka dygnąwszy, poklepana po twarzy, gdyż, mimo lat piętnastu, musiała jeszcze krótką sukienkę, pantaloniki obszywane nosić, i traktowana była jak dziecię, cofnęła się zaraz do drugiego pokoju.
Zmęczona wysiłkiem, podziwieniem i radością, bo cóż nie zmęczy człowieka? piękna pani upadła na kanapę, orzeźwiając się wódką kolońską.