Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

się przez Szlązk, dojechali do granic Saksonii, i krajem dosyć z razu smutnym, potém coraz gęściej zaludnionym i żyźniejszym, dojechali do upragnionéj stolicy... Gdy się im Elba i jéj zielone ukazały brzegi, oba westchnęli myśląc co też tam ich czekało. Borodziczowi nie szło o nic więcéj, oprócz by się mógł przydać na co, ręką, workiem lub głową. Trzaska sam dobrze nie wiedział, po co się jechać uparł, gdy mu się pokazywać zakazano. Wlókł się jednak markotny... Przecież w ulicy, w kościele... gdziekolwiek bądź spojrzeć mu nikt bronić nie mógł, pokłonić się, a choć z daleka dowiedzieć co się działo z mężem jejmości. Stolnikiewicz bez zgryzoty sumienia życzył mu skręcenia karku, aby natychmiast o piękną wdówkę pójść w konkury. Dalipan niczego innego nie wart, kiedy takiego klejnotu szacować nie mógł.
Dwór wojewody i kolebka pani Piętkowéj tak wyprzedziły naszych obu kawalerów, iż wjechawszy w miasto, śladu już ich tu nie znaleźli i dopytać nie mogli. Trzaska szukał sobie wymyślniejszéj gospody, Borodzicz skromnéj a taniéj; rozdzielili się więc ad videndum, jeśli się szczęśliwie spotkać uda. Miasto naówczas całe nie było rozległe, ściskały je stojące jeszcze do koła mury dawne obronne, po za któremi ciągnęły się przedmieścia i ogrody. Całe życie i ruch skupiały się niemal około królewskiego zamku i powiązanych z nim budowli. Tu mieścili się faworyci, dygnitarze, panie dworu, urzędnicy i liczna służba