Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stał koło ławki! Czy Elżunia go nie widziała? Jak Boga kocham, stał koło ławki!
— Owszem, widziałam go i — ukłonił mi się — odpowiedziała synowica.
— Ukłonił się! ukłonił się! zawołał stryj — śmiał się ukłonić.
W milczeniu pojechali do domu...
Nazajutrz Eligi wyprosił sobie wózek i parę koni ze wsi, piekło go strasznie, żeby bratu o tém donieść co się tu działo, gdyż w Wólce wcale o niczém nie wiedziano.
Od dawna żaden wypadek tak poczciwego stryjaszka żywo nie obszedł, jak teraz przybycie Piętki — roiły mu się po głowie najosobliwsze, nastraszliwsze następstwa... drżał... truchlał. Chwilami był tego przekonania, iż wypadało zawezwać siłę zbrojną w pomoc przeciwko napastnikowi, przypisywał mu złowrogie zamiary, dziwił się że nikt tego co on nie przewidywał, i że Borodzicz mógł dawać schronienie tak niebezpiecznemu człowiekowi.
Poleciał więc do państwa Okoniów i ledwie z wózka wpadł do brata.
— A co? nie mówiłem? zawołał nie witając się nawet. — On tu jest! u Borodzicza siedzi. Był w kościele, na moje oczy go widziałem... Wstąpił do wojska.
— Ale któż? któż? spytał brat przestraszony.
— Kto? któż ma być? on! on! w mundurze!
— Kto na miłość Boga?