Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

ło sposobu, postanowiła tylko oczy odwracać. Zygmunt nie był też winien niespodziance, która dlań wielce stała się przyjemną. Mógł bez przeszkody przypatrzyć się Elżusi! a tak jéj dawno z bliska nie oglądał! Obok pani Zygmuntowéj siedział z jednéj strony stryj Eligi, z drugiéj w spisku będąca krewna Mioduszewskiego, pani Bartochowska. Mioduszewski sam siadł przy Zygmuncie, a Borodziczowi dał znak, aby miejsce zajął z drugiéj strony. Rachowali na to, że nie może nie mówić z nimi, gdy ją będą zapytywali... a mówiąc niepodobna, by choć nie spojrzała na Piętkę... Pani Bartochowska miała go zagadywać i w rozmowę wciągnąć.
Z początku muzyka grała, i hałas był taki, że o rozmowie, mimo bardzo wązkiego stołu, myśleć nie było można. Elżusia zobaczyła męża, przy nim Mioduszewskiego i Borodzicza, — domyśliła się od razu, iż nie przypadek to zrządził. Odwróciła tedy oczy i postanowiła manewrować niemi tak, aby na przekór napastnikom wzroku Piętki nie spostrzedz i nie widzieć go w ciągu całego obiadu. Była to jednak rzecz łatwiejsza do postanowienia niż do wykonania. Gniewała się mocno Elżusia, zarumieniła, oczy w górę podniosła, minkę zrobiła dumną i nieprzystępną. Mioduszewski poznał zaraz, że źle się święci. Stryj Eligi struchlał, zaczął gałki z chleba kręcić nieprzytomny i ku synowicy spoglądał, jakby ją do odwrotu namawiał. Gdy goście posiadali a muzyka ucichła nieco, rozmowę powoli rozpocząć było mo-