Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ona co?
— Ona się śmieje z niebezpieczeństw i z wszelkich trudności.
Wyszli do pierwszéj izby gdzie kobiety między sobą szeptały, bo właśnie stolnikowa rozpytywała Elżusię, a ta jéj też nie zataiła celu swojéj podróży. Staruszka ręce łamała reflektując — Piętkowa się uśmiechała.
— Stolnikowo dobrodziejko, mówiła, my kobiety dla tego tylko słabe jesteśmy, że nas mieć chcą słabemi, a w potrzebie energia się znajdzie i u nas. Nie, ja się nie trwożę.
Dano tym czasem wieczerzę, do któréj że wedle obyczaju osób dworskich, respektowych, gracyalistów, rezydentów dużo zasiadło, mówić o niczem poufalszem nie było sposobu.
Rozpowiadano de publicis, co z Warszawy słychać było i z Drezna. Chwila to była właśnie, w któréj się na małżeństwo najstarszego syna królewskiego z arcyksiężniczką Maryą Józefą zanosiło; rozpowiadano więc wiele o projektowanych wesela tego wspaniałościach — na które zapewne wielka do stolicy Saksonii napłynąć miała mnogość cudzoziemców, chciwych oglądania uczt, jakich nigdzie w Europie oprócz Paryża i Drezna, naówczas widzieć nie było można. Wiadomość ta zasmuciła nieco Elżusię, zapowiadając jéj wiele w podróży i stolicy trudności, tego jednak poznać po sobie nie dała. Trzaska przez cały czas wieczerzy w pięknego swego gościa oczy