Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz do niéj żydek faktor znajomy i na pierwszym wstępie powiedział, iż jadącego, pewnie od jaśnie pani, dworzanina Dziembę z listami do jaśnie pana, widział i gadał z nim, a zapewniał że już niechybnie nawet na miejscu stanąć musiał.
Nowina ta nie mile bardzo w sercu Elżusi zabrzmiała, zarumieniła się, usłyszawszy ją, przed żydem jednak wydawać nie chcąc, poczęła go o Dziembę rozpytywać.
Żyd myślał, że chwaląc go i rozwodząc się nad nim największą jéj uczyni przyjemność — począł tedy swego mniemanego posła pod niebiosa wynosić.
— Był tu, ja jego sam widziałem, gadałem z nim, wołał prędko zachłystając się aż od pośpiechu — co to za sługę jaśnie państwo mają. Jak on tu rozpytywał, jak on drogę zwiedzał naprzód, jak on koło konia chodził!!
Plótł tak żyd ledwie się go pozbyć nareszcie mogła Elżusia... Wielce jéj ta wiadomość była nie na rękę. Łatwo się mogła domyśleć, że Dziemba pospieszywszy wygada przed jegomością wszystko, ostrzeże go i całą tę pogoń może nadaremną uczynić.
Zawahała się jak daléj postąpić, aliści i stryj nadszedł wiodąc z sobą drugiego takiego starego jegomości jak był sam, z opuszczonemi wąsami... Był to pan starosta Liwski, niejaki Brzeziński, dawny Okóniów przyjaciel. Ucałowawszy naprzód rączki Elżusi, zasapany drogą, wykaszlał się nim mówić począł. — Moja mościa dobrodziejko, a to mi szanowny