Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ta Duparc? spytała Elżusia.
— Na teatrum wydaje się i trzpiocze jak młode kurczątko, mościa dobrodziejko — mówił starosta — a ci co metryki znają, zaręczają, że do czterdziestówki jéj nie daleko... Wszystko to występuje przy świecach, bo po bożym dniu tynki by te na twarzach powyłaziły.
Westchnął starosta.
— Syna mi ta Fanfan powlokła, mościa dobrodziejko, jak asińdźce Duparc zabrała męża, choć mojemu Jurkowi rychléj się to przebacza, boć nie żonaty, a Zygmuntowi niedarowana rzecz, kto na asindźkę spojrzy. Ale one mają swe sztuki, w winie im napoju jakiegoś zadają szatanice, że i najrozumniejszy głowę straci.
Załamał ręce starosta.
— Tę pociechę mam, dodał, że Jurek pieniędzy dużo nie wziął, a gdy tych się przebierze, wracać musi, bo tam bez grosza popasać długo nie dadzą. I jejmościn też jeśli worka nabitego nie powiózł, wkrótce się napowrót zjawi jak turecki święty...
Elżusia nachmurzona nie mówiła nic — po chwili jeszcze raz zapytała starostę.
— Opisz że mi asindziéj, jak ona wygląda?
— Duparc? mościa dobrodziejko — a no! to przecie światu wiadomo, że król J-mość, była chwila, bardzo wielkie miał w niéj upodobanie. Niczego! Oczy czarne wielkie, brwi takież, nie wielka a no giętka i wyłamana... daléj... już powiedzieć nie potrafię... Twarz