Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

i siwieje prędko, ona też ma lata stateczne — i ja kocham ją, jak mi Bóg miły.
— A ona was? — panie pułkowniku — spytał mszcząc się Kasztelanic.
— No — nie wiem, ale dalipan nie ma nic lepszego do roboty, rzekł Dulęba. Jest tam gdzieś kawał ziemi, znajdzie się trochę grosza, czas by już dostać panem bene merentium i — żyło by się.
Kasztelanic nieznacznie ramionami ruszył.
— W tem sęk, że rodzice jej w Kamieńcu, a Kamieniec w ręku Turków i koniecznie go wprzód odbić potrzeba!
Westchnął.
Ja jej odprowadzić do rodziców, jak sobie życzy, nie mogę, kończył Dulęba, Turcy by mi łeb ścięli jak makówkę, znają mnie i nazywają, Mirza Dulbi, a oprócz tego, paskudne dodatki czepiają. No! pogany zwyczajnie.
Kasztelanic, który wcale się nie zdawał słuchać, co tamten mruczał — wtrącił nagle:
— Ja gotówem odprowadzić je, choćby za Konstantynów. W podróży będę miał sposobność się zbliżyć — a kto wie — może matce przyznać się do afektu.
— Co nagle, to po diable! mruknął Dulęba — afekt, afekt, a on dopiero wczoraj się urodził.
— Waćpan, panie pułkowniku, na tych sprawach się nie znasz.
— Tak! tak, z respektem, łysy i siwy, żebym nie miał doświadczenia.
Nie mogli się porozumieć.
W ciągu rozmowy wreszcie leżący na sofie Kasztelanic zdrzemnął się, a Dulęba siadł fajkę palić, w szerokiej dłoni tuląc czoło i zasnął.... Cybuch mu