Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Stanisław Moroz, ojciec Augustyna, był synem, wnukiem i prawnukiem kupców, przybyłych niegdyś z Rusi, ale od bardzo dawna osiadłych uobywatelonych tu, i właścicieli dwóch czy trzech kamienic... kilku placów, a nadewszystko rozległego handlu hurtownego,, który, obyczajem dawnym, nie ograniczał się specyalnością jakąś wyłączną, ale obejmował niemal wszystko, czego życie kraju potrzebowało od obcych...
Była to jedna z tych firm starych, poważnych, używających nieograniczonego kredytu... dlatego właśnie, iż go nie potrzebowała... którą żadne przesilenie nigdy nie zachwiało, żadna strata nie zwichnęła.
Stary Moroz miał sobie za pewien punkt honoru w swej kamienicy głównej, w której od wieków istniał handel i składy pod „Złotem Gronem“ — nic nie zmieniać dla schlebiania smakowi wieku i jego elegancyi. Ani szyb owych wytwornych, ani za oknami zbyt prowokującej wystawy, ani ozdobnych kontuarów nie zaprowadził — choć się inni na to wysadzali. Sklep był takim, jakim go jeszcze dziad zostawił, trochę ciemny, nieco okopcony, z drzwiami mocnemi, czarnemi i zamkami fortecznemi... Złote grono co lat kilka odzłacano, okienice malowano na nowo, nad wchodem odświeżano wiszące głowy cukru drewniane i owoce w girlandy... ale to wszystko pozostawało w formie i barwie prastarej...
Wewnątrz też nie dopuszczano najmniejszego zbytku, ale porządek i ład, czystość, dostatek widać