Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

szego dziecka, bo jéj się zdawało, że to jéj własne, żona odbierała, czasem na chwilkę, widząc, że nic złego nie robi mu, zostawiała go na jéj rękach, aby nieszczęśliwa miała jakąś pociechę.
Już i nie wiedzieć, co z nią robić było. Wlokło się tak parę tygodni. Jednego dnia, jakoś myśmy się porozchodzili około gospodarstwa, a waryatka położyła się spać na wyżkach. Nasz chłopiec leżał w kołysce. Żona moja była na ogrodzie. Coś ją tknęło, że chłopca zostawiła samego, pobiegła — nie ma dziecka. Wnet się wszyscy rozpierzchli szukać waryatki, bo wiedzieli, że nikt inny nie mógł go wziąć, tylko ona.
A! panie! sądny to dzień był dla nas. Gdzie co było koni, ludzi, czółen, wszystkośmy pochwytali, goniąc jak komu na myśl przyszło...
Nigdzie ani śladu, waryatki nie znaleźliśmy. Żona moja o mało życiem tego nie przepłaciła, a o sobie ja już nie mówię.
Któż mógł zgadnąć, co ona z sobą i chłopcem zrobiła. Szczęściem się Bóg ulitował nad nami! Panie, ona tu u was pod karczmą zmarła! Wy macie moją sierotę! Czas, dnie zgadzają się zupełnie, a i opis bobiety.
Mnie opatrzność Boża jakoś na trop prowadziła — kluczwójt...
— A bodajby przepadł! — rzekł w duchu pan Paweł i zwrócił się z powagą wielką do Wydry.
— Mój panie — odezwał się — wszystko to