Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak ja się ich tak boję! cicho szepnęła Michalina, tuląc i dziecię do siebie i głowę do dziecięcia.
Po chwili namysłu odpowiedziała powolnie. — Więc wrócę, choćbym nie powinna.
— Tak, — rzekł do siebie Ostap oddalając się — ani ona pozostać, ani ja ją prosić, żeby pozostała, nie byłem powinien. Ale stało się.
Powóz toczył się już ku dworowi nazad, tłum uradowany podrzucał czapki wołając: — Daj Boże zdrowie naszej pani, daj jej Boże długie lata! To matka nasza!
Wieczorem musiał Ostap z powodu rannego zaburzenia sam badać ludzi o nadużycia, rozbrajać ich łagodnemi słowy, jeszcze wrzące namiętności ukołysać, pocieszać, uspokajać i przygotować do sądowego śledztwa, które wywoływało i postępowanie ekonoma i gwałt, na jaki porwali się ludzie. Gdy starsi zwołani zostali, gdy wywołnjąc jednę po drugiej z pamięci wszystkie krzywdy na które przyboleli, znowu rozżarzyli w sobie gniew, obnrzenie i rozpacz; ileż to potrzeba było pobłażania, cierpliwości, wyrozumiałości, rozumu, żeby ich uspokoić i wyrozumieć prawdę, tak łatwo zmieniającą się w ustach cierpiących!