Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

nie było pomyśleć, kto wie czy przypomniał ją sobie, tylą uczuciami targany.
Starego Kuźmy nie było; nikt nie przyszedł, nie dowiedział się, nie pocieszył stroskanej wieśniaczki: ujrzała się opuszczoną, uczuła niepotrzebną i zawadną.
— Pójdę ja na nasz chutor — pomyślała sobie, będę go czekać, będę się spodziewać, a jak nie doczekam, przynajmniej życie minie w tej nadziei. Trzeba mi było tam zostać! o! trzeba mi było zostać! lepiej z daleka się spodziewać, niż rozpaczać z bliska
Chciała powracać, sił jej brakło; porzucić znowu Ostapa żal było. Wiedziała że jej nie kocha, zrozumiała dla czego się z nią ożenił, a jednak czasami, spodziewała się jeszcze, sama niewiedząc czego?
A Ostapa jak nie widać tak nie widać było. Szukała go codzień, wyglądała żeby przyszedł choć dowiedzieć się do niej, choć słówkiem jej dać sił do wytrwania — napróżno. W ostatku powiedziała sobie: — ja tutaj niepotrzebna jestem, nikt o mnie nie myśli, nikt do mnie nie przyjdzie — pójdę!
I ranku jednego wysunęła się ze swej pustej izdebki, żeby raz jeszcze zobaczyć, pożegnać hrabinę, a potem uciec do swoich. Ale do hrabinej nie dopuścili jej; w przedpokoju tylko zobaczyła Ostapa wyciągnionego w krześle, znużonego, bez czucia, nieprzytomnego, ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma, ze spuszczoną głową, bladego, jakby się kładł do trumny. Ostap jej nie zobaczył, choć na nią patrzał. Głucha cisza panowała w pokoju; pani od godzin dwunastu już spała.
Suchem, wypalonem od łez okiem spojrzała na nich Jaryna z daleka i odeszła. Nie wracając już do swojej izdebki obróciła się ku słońcu, pomyślała w której stronie rodzice i wioska rodzinna i sama jedna bez grosza, bez przewodnika, śmiało jak ptak poszła w swoją stronę.
Nie pojmowała ani niebezpieczeństwa, ani trudności tej podróży; wielkie uczucie wszystko zasłania. Szła póki sił stawało; a gdy noc zapadła, siadała pod dębem u kraju lasu, okrywała głowę fartuchem, nie zasnąć