Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj Boże zawdzięczyć ci twoje dobre serce..
Dziewczyna westchnęła. — Albo to ja potrzebuję waszej wdzięczności?
Podniosła głowę, dwie łzy zakręciły się w jej czarnych oczach, ale je wstrzymała nim upadły i uśmiechnęła się znowu:
— Jak mi się zechcecie wywdzięczyć, pamiętajcie, zawołajcie Jaryny i pozwólcie jej słuchać gdy będziecie mówić o czem długo, długo, długo.
— O czem?
— A! o czem sobie zechcesz. Lubię was słuchać nawet kiedy nie rozumiem; jeśli słów nie pojmę, to wasz głos dźwięczy mi w uszach jak najpiękniejszy śpiew ptaszka.
— Dziękuję ci — rzekł z przymuszonym uśmiechem Ostap, to twoje poczciwe serce tak mi się wywdzięcza za matkę.
— Za matkę! — cicho szepnęła Jaryna — niechaj i za matkę! Ale mnie się zdaje, że i bez tego, jabym czuła co i teraz, to jakoś Bóg wie zkąd przyszło. Wprzódym się bała, bardzo bała; myślałam sobie, taki rozumny człowiek to musi być bardzo straszny; a jakem się przekonała, że wasz rozum potulny i cichy i dobry, ciekawam była tego rozumu, i ot tak powoli, powoli — a teraz jakbym was długo nie widziała, czuję żeby mi było bardzo tęskno, — a gdyby mi kto powiedział, że nigdy nie zobaczę...
— Cóż wówczas Jaryno? wszak to być może? jam nie tutejszy i kiedykolwiek oddalić się mogę.
— O! nie mówcie! na co to mówić! — zawołała z zapałem, i suchemi już oczyma — to być nie może! No! a gdybyś poszedł gdzie od nas daleko — to ja za tobą.
— Żartujesz Jaryno — rzekł Ostap z przykrem uczuciem w sercu, a matka? a ojciec, dodał łagodniej.
— Matka — ojciec — to prawda! ciągnęła dalej smutnie. — Matka, ojciec, chata nasza, pólko nasze to ciężko porzucić; a coby oni bez swojej jedynaczki poradzili? — No — to gdybym za tobą pójść nie mogła — to bym — ot — ja nie wiem.
Odskoczyła od drzewa, porwała skopek i zakrywając