Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

podobne do krasnego bodiaka co wykwita na bujnych łanach, czepiało się z uczuciem na szyi; goniło za nim, wywoływało z ust jego wyznania trudne, niepodobne; wyzywało dowodów przywiązania nie istniejącego. Odepchnąć jej nie miał siły, odwagi; dobrowolnie skazawszy się położeniem swem na kłamstwo, udawać nie umiał; to też gdy Jaryna goniła za nim po dziecinnemu, wesoła, chcąc go widzieć wesołym, szczęśliwa, szczęśliwym: mieszał się i stawał jakby obłąkanym.
Przed samym ślubem, niepokój Ostapa powiększył się stokrotnie; bo mając stanąć u ołtarza coraz surowiej rozważał postępowanie swoje, wątpiąc o potrzebie tego co czynił; — ale już cofać się nie czas było.
Poważny obrząd ślubowin odbył się w Myszkowieckiej cerkwi przy tłumie ciekawych, i państwo młodzi na prostym wozie, w czwał pojechali na Bondarczukowy chutor. Tu także ciżba się ludu zebrała; ciekawi przyjaźni, wdzięczni i próżnujący, przyszli wszyscy, przynosząc Ostapowi albo podarek, wedle dawnego zwyczaju, albo dobre i szczere szczęścia życzenie. Wszystkich potrzeba było przyjąć, ugościć więcej słowem niż chlebem; już wieczór nadchodził i wszystko do podróży przygotowanem było, a Ostap wyrwać się nie mógł gościom. Oczy Jaryny chodziły za nim ogniste, pilne, niespokojne, jakby przeczuwały ucieczkę.
Opóźniony swem ożenieniem Bondarczuk musiał pospieszać do Skały: wziął starego Kuźmę na stronę, i choć ten już był trochę podpiły, począł go żegnając tłumaczyć mu jak mógł swój wyjazd. Stary słuchał, słuchał i nie rozumiał dla czego tak śpieszno z weselem, kiedy pan młody nie pożywszy z żoną i dwóch dni, ledwie od stołu wstawszy, jakby go co w szyję pędziło, uciekał. Ani on, ani stara Kulina, powtarzająca po cichu: — Nieszczęście! pojąć tego nie potrafili, ruszali ramionami i gniewali się prawie.
— Ale to być inaczej nie może, — rzekł Ostap surowiej, — mówiłem wam o tem wprzódy jeszcze. Ja jechać muszę — wy mieszkajcie tu z Jaryną i pilnujcie mojego i waszego dobra — ja powróce.