Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

171
JASEŁKA.

tam inaczéj ani ruszyć, przez okrutne góry. Tatar wychodzi: Salem alejkum, siwiuteńki jak gołąb’, oczu mu we łbie ani widać, tak daleko siedzą. Przyjmuje nas kawą: gadu, gadu, trochę na migi, przynoszą i konfitury z miodem i wodę — taki zwyczaj...
— Ale gadajcież na miłość bożą! krzyknął hrabia — widziałeś go? jest tam?
— Zaraz, jw. panie! Mówi tedy ów siwy Tatar wzdychając, że był u niego taki a taki, że go chciał za syna przyjąć, że chłopiec rok tam czy coś wałęsał się z nim, po górach konno hasał, aż go wreszcie taka ogarnęła tęsknica, taki smutek, iż dłużéj wytrzymać nie mógł, i z czumakami porwawszy się, choć go namawiali, prosili, złote góry obiecywali, nazad do kraju ruszył. Jeszcze go, słyszę, potém widzieli w Bałcie, a już daléj bez śladu przepadł.
Herman, który chwytał każde słowo chciwie, dosłuchawszy, głowę spuścił na piersi.
— To pewna — rzekł przerywając Jan Piotr Mąkiewicz — że on już gdzieś tu w kraju, i że go w Krymie nie ma. Mnie o to chodziło, punkt kapitalny. A że mam głowę na karku, więc ja do Drychlińskiego, z jakiemi on czumaki pojechał, aby po nici dojść do kłębka, a Drychliński...
— Ale dajże mi gadać! przerwał mały jednodworzec. Czumacy to byli nie prawdziwi czumacy, ale wprost chłopi od Krasiłowa...
Hrabia zniecierpliwiony ruszył ramionami, opowiadacze umilkli.
— Spodziewam się, dodał Mąkiewicz: iż jw. hrabia zechcesz przyznać, żem mu służył jak należało na Jana Piotra Mąkiewicza, szlachcica i urzędnika, który głowę nosi na karku nie dla proporcyi, i wynagro-