Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

215
JASEŁKA.

bina już więcéj w lipową aleę na przechadzkę umyślnie chodzić nie chciała, przez litość, aby biednemu samotnikowi tak potrzebnéj nie przerywać ciszy. Maksowi gonić za nią gdzieindziéj nie wypadało. Rzeczy więc zostały w niepokojącém status quo.
Maks coraz głębiéj się zamyślał; trzeba było szukać innych sposobów. Zaczął dowiadywać się o hrabi, i postanowił wprost nań uderzyć.
Było to trudne, ale odwaga mury łamie. Nie spowiadał się nikomu z niedorzecznego projektu; Janko nawet nie wiedział o niczém.
Zakochać się w hrabiance i być od niéj szalenie ukochanym, mało się już Maks spodziewał: potrzebował daleko gwałtowniéj napełnić worek pusty, by się wyrwać z téj okolicy i dostać w ów świat, który się jego wyobraźni jak port wybawienia malował. Tam go czekały wawrzyny, oklaski — i potoki złota.
Nie brakło mu przebiegłości, gdy chciał czego dokazać, i dał jéj dowód najlepszy, dostając się do pałacu sposobem przez siebie wynalezionym, gdy stracił nadzieję spotkania hrabiny i użycia jéj do tego.
Wspomnieliśmy już o Malczaku, owym wszechmocnym pomocniku hrabiego, który pochlebiając słabości jego, niezmierną nad nim pozyskał władzę. Ta istota niepozorna, z krzywą gębą, brudno ubrana, mało widoczna, straszną jednak potęgą była w Zarubińcach; obawiali się jej Żółtowski, hrabina, nie mówię już o sługach. Malczak umiał co chciał powoli wmówić w hrabiego; a był, jak wszyscy trochę od natury pokrzywdzeni, na umyśle wyposażeni lepiéj, złośliwy, zazdrosny, kwaśny. Pewien, że hrabia obejść się bez niego nie potrafi, korzystał ze swojego położenia w sposób bardzo zręcz y, i póty nudził, kłócił się,