Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

255
JASEŁKA.

zało do Martynka, schwyciło go za szyję, ściskając ze łzami.
— Ale mów, co ci się stało? dla czego uszedłeś? co robisz na Boga!
— Późniéj dowiesz się o wszystkiém. Powiem ci tylko, że jakiekolwiek są pozory, jam doprawdy niewinien tyle ile się zdaje: jam nic nie zrobił złego, ale uchodzić muszę. Chcą mnie zakuć w kajdany: ja nie mogę, nie zniosę niewoli, serce mi pęknie od niéj.
I ze wzrokiem przelękłym odpychał od siebie Martynka, torując sobie drogę, ale chłopak wstrzymywał go poczciwym uściskiem.
— Słuchaj, rzekł: ja się ciebie o nic nie pytam, nic nie wiem i wiedzieć nie chcę; nie mam do tego prawa. Powiem ci tylko co Otto powiedzieć kazał; wysłuchaj mnie, uczynisz sobie co zechcesz. Jakiekolwiek są powody, dla których tak nagle uszedłeś z pałacu, Otto się lęka, abyś nie biegł kryć się gdzieś daléj... Dokądże udasz się bez grosza, bez opieki, sam jeden? My cię kochamy, obronimy, nie damy lecieć na zgubę.
— A zakujecie w niewolę!...
— Nie. Posłuchajże: Otto ci ofiaruje schronienie takie, w którém nikt o tobie wiedzieć nie będzie. Chodź ze mną: daję ci słowo Ottona i moje, że możesz tam zostać spokojny.
Janko zawahał się, łzy błysnęły mu w oczach.
— Jużciż wybyście mnie zdradzić nie chcieli?
— My! na Boga! znasz mnie, znasz ojca!
— A więc, co prędzéj, co prędzéj: czuję pogoń za sobą.
Nikt szczęściem we dworku w Robowie powracajągo Martynka nie widział. Chłopak pochwycił za rękę