Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.

361
JASEŁKA.

I znowu ów trup chłodny stał między nimi. „Ale to już raz ostatni,“ pomyślała Aneta, któréj zaiskrzyły się gniewem oczy, i rękę podała w milczeniu Jerzemu.
— Ja nie sądzę, nie wyrzucam, nie pamiętam, bo cię kocham! odpowiedziała, i dodała żywo: Idź do matki!
Nie wiem czy pani Jędrzejowa oczekiwała dnia te go oświadczyn uroczystych przyszłego zięcia; ale to pewna, że miała na sobie od rana szal ponsowy i dobraną do niego postawę wspaniałą... Siedziała poważna, zamyślona, straszna prawie w swym majestacie macierzyńskim, gdy Jerzy poprosił jéj o posłuchanie, które mu natychmiast dać raczyła.
— Pani — rzekł — kocham pannę Annę...
— A! na miłość Boga! co mówisz!
— Najszczerszą prawdę, odpowiedział Jerzy, nieprzyjemnie dotknięty tym wykrzykiem.
— Ależ Anusia?...
Tu szczęściem zbliżyła się Aneta i podała mu rękę.
— Mamo kochana, daliśmy sobie słowo...
P. Jędrzejowa ruszyła trochę ramionami, jakoś to nie było według prawideł; ale nie pozostało jéj nic, tylko wstać, rozpłakać się i pobłogosławić. Tak też uczyniła.
Moja Anetko! droga moja Anetko! wyjąknęła zakrywając się chustką: o mój Boże!
— Teraz pójdziemy wszyscy do ojca, przerwała co żywiéj Anusia; niech rodzice razem nas pobłogosławią.
P. Jędrzéj był doprawdy chory, i od kilku miesięcy brał pigułki, siedział w pokoju, nawet o wąsach myśleć przestając, bo dumał teraz o niechybnéj śmierci. Znaleźli go więc wcale nieprzygotowanym do tego aktu, który się tu miał odbyć — w szlafmycy, w szlafro-