Skutkiem psychologicznego obrachunku, pan Teodor postanowił dni kilka przeczekać, nimby się znowu zjawił w Zamostowie. Zdawało mu się to właściwszem, niż nazbyt okazać natrętnym. Niecierpliwość jednak rosła i czwartego wybrał się w porze przedobiedniej, wyświeżony, ubrany z wielką prostotą, dystynkcyą i smakiem. Przejrzawszy się w zwierciedle, był z siebie zupełnie zadowolniony; uważał się tak przyzwoitym, tak comme il faut, iż nikt z nim na całą okolicę walczyć nie mógł. Nawet wiek, a raczej pewna dojrzałość, jak się wyrażał o sobie, dodawała mu wdzięku; łysina powagi, parę lekkich marszczek każących mu się domyślać nieco burzliwego żywota, nieszkodziły wcale w oczach kobiety. Wchodziło to do teoryi pana Teodora.
Dzień był wcale piękny, dojeżdżając do pałacyku, dobył zwierciadełko kieszonkowe, poprawił włosy, i gotował się wysiadać, gdy na ganku ujrzał niespodziankę tak nieprzyjemną, iż na chwilę sądził, że gdzieindziej zajechać chyba musiał. W ganku na ła-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/00/J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski_-_Jesieni%C4%85_tom_II.djvu/page70-1024px-J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski_-_Jesieni%C4%85_tom_II.djvu.jpg)