Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/116

Ta strona została uwierzytelniona.

sama chciała ofiary dla siebie czynione powstrzymać; baron się jednak zapalał:
— A! co mi tam! — wołał — niech tam sobie ludzie mówią co chcą, niech sądzą jak się im podoba: moim pierwszym obowiązkiem i największem szczęściem widzieć twoje marzenia nawet, gdyby można, spełnione.
Łzy stawały w oczach dziewczęcia, rzucała mu się do nóg, wołając:
— Ale czemże ja się odwdzięczyć zdołam!
— Gdy cię będę widział szczęśliwą, moje dziecię, to mi sowicie wszystko nagrodzi — dodawał Baron. — Zresztą ja żadnych ofiar nie czynię; moje życie było tak smutne, tak ogołocone ze wszystkiego, coby je znośnem uczynić mogło, tak osierocone, że dziś z tobą to — raj!!
I składał ręce i płakał stary.
— Tobie ja tylko to mam do zarzucenia, aniołku ty mój, żeś nadto wstrzemięźliwa, niewymagąjąca, jakby nieufna. Powinnaś używać, zachwycać się i poić; młodość, świeżość wrażeń nie powraca.
Nie mając żadnych nigdy tajemnic dla dziadunia, Justka mu się wyspowiadała i z listu wuja i z tych przestróg tyczących się pana Aurelego i Leona.
Baron, który ze szczególną bacznością przypatrywał się wszystkim zbliżającym się do Justki,