Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/193

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem do niego zachodzili, nie mogli się wydziwić obojętności, z jaką znosił to ubóstwo. Utrzymywali niektórzy, iż dla oryginalności się tak opuszczał. Gdy mu się lepiej działo, to jest, gdy miał więcej pieniędzy, jadał po najlepszych restauracyach i był niezmiernie wybrednym: w dniach niedostatku żywił się po kątach, wybierając tylko takie potrawy, któreby nie obudzały wstrętu i nie szkodziły zdrowiu. Jadł prędko, jakby z musu, niewiele, i uciekał potem coprędzej z brudnej restauracyi. Jeśli nie miał roboty, siadywał po bibliotekach albo przedsiębrał długie, nużące przechadzki za miasto.
Zrana, jednego dnia, gdy miał właśnie o rozporządzeniu godzinami jego coś postanowić, zastukano do drzwi i posłaniec publiczny podał mu karteczkę.
Zygmunt, wziąwszy ją obojętnie do rąk, poznał charakter, bardzo się odznaczający, panny Jolanty, która do niego teraz prawie się nigdy nie zgłaszała.
Wspomnienie Justki, związane ze starą jej nauczycielką, Justki, którą wspominając, zawsze wzdychał i smutniał — sprawiło, że list otworzył prędko. Stało w nim tylko zagadkowych słów kilka.
Panna Jolanta prosiła Zygmunta, aby do dawnej znajomej i przyjaciółki, o której zapomniał