Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/195

Ta strona została uwierzytelniona.

na odpowiedź, gdy w nich ukazała się, jak widmo niespodziane — Justka.
Krzyknął i rzucił się ku niej.
Powitanie było braterskie, serdeczne, lecz po wymianie zaledwie pierwszych wyrazów Zygmunt się nie mógł powstrzymać od gorzkich wymówek.
— Trzeba mi przebaczyć — uśmiechając się, odparła Justyna — mam widać we krwi tę skłonność do ucieczki.
— Cóż się z panią działo! Jak daleko i dokąd ją ta fantazya zaprowadziła?
— Nie opuszczałam kraju, nie wyniosłam się daleko — odpowiedziała Justyna — a myśl moję przyprowadziłam do skutku. Założyłam magazyn, byłam prostą modystką, ubierałam kapelusze, szyłam suknie, służyłam pokornie mojej klientelli, i działo mi się dobrze.
— A towarzystwo? — spytał Zygmunt.
— Zastępowały je książki i fortepian — mówiła Justka. — Wprawdzie w początkach mój sposób życia, odmienny od tego, jaki prowadzą tego powołania panie, obudzał ciekawość, podziwienie i domysły, ale się oswojono i gdym stanowczo drzwi zamknęła, nie dobijano się do nich.
Musiała Justka opowiadać szczegółowo o tem życiu swem, w którem zamiast wypadków, były uczucia, myśli i walka z sobą samą Przyznała