Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/197

Ta strona została uwierzytelniona.

o wszystkiem, mógł (przepraszam) postępować sobie tak niedołężnie.
— Jedno, co mnie tłómaczyć może — wtrącił Zygmunt, to młodość moja, której pani nie jest znaną; ona zatarła i zwichnęła całą przyszłość.
— Nie, pan chorujesz na brak woli — odpowiedziała Justyna.
— Bo nie wiem, czego chcieć i czy jest coś, coby wartem było gorącego pożądania.
Zygmunt zamilkł nagle.
— Mówmy nie o mnie. Cóż pani poczniesz teraz? — zawołał gwałtownie po chwili. Należy się jej wypoczynek, swoboda. Na miejscu jej — naprzód-bym wyjechał gdzieś, piękną naturą się napawać — Włochy, Szwajcarya...
Justyna potrząsała główką.
— Nie kuś mnie pan i nie bałamuć — rzekła — naprzód potrzeba poznać własne położenie, obowiązki, stosunki, a dopiero.
Zygmunt się począł śmiać.
— Ale to są rzeczy niesłychanie proste — odezwał się — jesteś pani majętną, będziesz miała tłumy przyjaciół, armie wielbicieli, pułki pretendentów, potrzebujesz się tylko opędzać — nic więcej.
Miałaś pani już w życiu sposobność przekonać się, iż nic tak nie przyciąga ludzi, jak szczęście, nic ich tak nie rozprasza, jak niedola. Ci co wczo-