Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/200

Ta strona została uwierzytelniona.

W mgnieniu oka ten błagalny głos wywołał w nim niespodzianą zmianę.
— A! — rzekł — co za dziwne przeznaczenie, ażeby żonaty p. Leon na progu małżeńskiego żywota spotkał panią! Los czasem bywa pełen ironii złośliwej, nieprawdaż?
Justyna nie odpowiedziała.
— Widujesz pan professora Dobka? — zapytała — ten naiwny, poczciwy kwiatek.... co się z nim dzieje?
— Nic pani nie wiesz? — zapytał Zygmunt.
— Wszakże dopiero przybywam.
— Dobek ożenił się, jak p. Leon, ale los mu nastręczył związek niezmiernie praktyczny. Żona jego jest jedynaczką u bogatego aptekarza: obejmie więc oficynę Eskulapa, będzie miał sposobność widywania się z kwiatkami, choćby suchemi; a że apteka każda, dzięki głupocie ludzkiej i wierze w leki, jest źródłem dochodów niewyczerpanem — można być pewnym, iż chleba powszedniego mieć będzie podostatkiem.
— No — a żona?
Zygmunt spuścił oczy i długo patrzył na końce swych mocno już znoszonych butów.
— Żona? — rzekł — wychowana jak najstaranniej, panienka miła i umysłu wykształconego, ale, nieładna! Jedno ramię trochę niższe. Serce za to — anielskie.