Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/202

Ta strona została uwierzytelniona.

Dawniej, za czasów dziadunia, salon jej był zwykle miejscem schadzki dla literatów i artystów, zjawiały się w nim naprzód wszelkie nowości, roztrząsano je, oceniano i Zygmunt był jednym z tych, którzy najgoręcej się zaprzątali ruchem umysłowym. Gdy Justyna spytała go teraz, stęskniona za słowem żywem: coby zajmowało ludzi, jaki był kierunek? — podniósł oczy, poruszył ramionami i odparł:
— Zupełnie zaniedbałem to pole; oile wiem, papieru zapisuje się i zadrukowuje obficie, każdy pracuje dla siebie i byle sam się podniósł lub miał co jeść, czy kogo obchodzi przyszłość i wyższe cele — wątpię.
— Trzeba się uciec do tych pięknych słów Brodzińskiego — odparła Justyna — które zapewniają, że każdy według sił swych pracować powinien, i zesłanego mu natchnienia — a całość sama się złoży.
— Niezawodnie — rzekł z uśmiechem Zygmunt — bo człowiek nawet, gdy nie wie co czyni, posłusznym jest prawu.
Panna Jolanta w czasie tych rozpraw ziewała trochę i w końcu uznała potrzebę wmieszania się do rozmowy, przynosząc do niej treść lżejszą. Nie rozweseliło to Zygmunta, który nadto długo poił się goryczą, aby tak nagle mógł otrząsnąć