Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Zygmunt pożegnał się, nie odpowiadając, ale wzruszony mocno.
Zaraz po wyjściu jego Justka zwróciła się do Jolanty.
— Powinnaś mi być pomocą w nawróceniu pana Zygmunta — rzekła smutnie. — Jest to jedyny człowiek, w którego charakterze mam zaufanie, a dla niego sympatyą, tymczasem on ucieka widocznie ode mnie.
— Nic dziwnego — szepnęła Jolanta — biedny, ubogi, dziwak, nie czuje się godnym ciebie, więc nie chce się rozmarzać — boś....
Justyna ruszyła ramionami.
— Więc ja się o niego starać będę musiała! — dodała pocichu. Potrzeba go koniecznie dźwignąć, ośmielić.
— Nie wiem czy ci się to uda. Jest dumny — rzekła Jolanta — o tobie ma bardzo wysokie wyobrażenie, o sobie za nizkie.
— Jestem w położeniu bardzo niemiłem — dokończyła Justyna, a drugiego takiego Zygmunta nie znajdę.
— Staraj-że mu się tak głowę zawrócić — rozśmiała się Jolanta — aby o dumie zapomniał i uwierzył w to, że podnieść się może.
Rozmowa, ta zbliżając Jolantę do wychowanicy, nie pozostała bez następstw. Justyna sama nie mogła nic począć; z pomocą starej przyjaciół-