Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/213

Ta strona została uwierzytelniona.

dnia powoływała go i zatrzymywała na obiad lub herbatę.
Zygmunt z początku bronił się chłodem, sztywnością, szyderstwem, opierał się coraz większej poufałości, trzymał na wodzy, lecz silnej woli i urokowi Justysi wkońcu nie było sposobu się obronić. Nieznacznie, powoli uginał się, stawał coraz posłuszniejszym, — zapominał o nadzorze nad sobą — i powiedział sobie w końcu:
— To przechodzi siły moje!
Jednakże dziwny ten romans, byłby się albo przedłużył do nieskończoności, albo nawet skończył smutnie, gdyby nie osobliwe szczęście Zygmunta.
Nieznany jakiś daleki krewny zmarł bezdzietnym za granicą. Nikt tak dalece nie rachował na niego, że Zygmunt o istnieniu nawet starego emigranta nie wiedział. Jedynym spadkobiercą tej, niewielkiej, ale jednak parę kroć sto tysięcy wynoszącej fortunki — był Zygmunt. Dał mu o tem znać prawnik, który się odzyskania podejmował.
Jednego wieczora, z humorem nigdy oddawna niewidzianym, wszedł do p. Justyny. Z twarzy jego było można poznać niezwykłe ożywienie. Postawę nawet miał śmielszą. Wszyscy to spostrzegli, ale dziwaka nikt badać nie śmiał, a on —