Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/215

Ta strona została uwierzytelniona.

powrócił do tej elegancyi skromnej, do której dawniej był nawykłym. Zmienił mieszkanie, przychodził teraz proszony, czy nie, do p. Justyny, prawie codzień. Jolanta była uspokojoną.
W mieście zaczęto już mówić o prawdopodobnem wyjściu za mąż, pięknej dziedziczki barona, za Zygmunta, ale ani on, ani ona nie przyznawali się do tego.
Jednego dnia Radzca zrana wyszedł do biura, spotkał w ulicy Jolantę, powracającą z kościoła, a że dawno jej nie widział, zatrzymał się dla przywitania.
— Cóż tam słychać? — zapytał, ściskając podaną rękę starej panny.
— Właśnie dziś miałeś się pan dowiedzieć wielkiej nowiny, którą zdradzę przedwcześnie, śmiejąc się — odezwała Jolanta. — Wczoraj wieczorem moja uczennica zaślubiona panu Zygmuntowi, z nim razem uciekła!
Tak! uciekła! — dodała wesoło — inaczej tego nazwać nie mogę. Miała coś w naturze takiego, co ją do ucieczek zmuszało, i nawet teraz, miło jej było zrobić ludziom niespodziankę — i zniknąć
— Nie mam obawy iż powrócą szczęśliwie! — westchnął Radzca. — Koniec ten oddawna mi się wydawał nieuniknionym.
— Tak, ale gbyby Zygmunt nie odziedziczył jakiejś tam resztki, po krewnym, długobyśmy byli