Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

kać zaczęła. Strach niewysłowiony ją opanował. To dreszcze to płomienie przechodziły po niej.
— O, doloż ty moja, dolo — szeptała do siebie — o, matko ty moja, coś mnie tak odumarła sierotą, ulitujcie się nademną. O, Boże miłosierny, aniele stróżu mój, matko bolesna i ty patronko moja!
Wszystkie tak posługi niebieskie z kolei wywoływała Justka, a łzy się jej lały strumieniem, aż nareszcie ze znużenia, z bólu się ich przebrało. Senną być zaczęła, choć zasnąć się obawiała. Wkoło panowały ciemności, otaczał ją las czarny, straszny jakiś, ponury, w którym dziwne odzywały się głosy. Stary woźnica, który w początku się jej przypatrywał, parę razy zagadnął i nie otrzymał odpowiedzi, w końcu też drzemać poczynał. Koń zwolnił kroku i wóz się wlókł tak, że Justce strach się robiło, aby jej nie napędzono.
— Zmiłuj się, mój dobry człecze — odezwała się do woźnicy. — Zmiłuj się, pośpiesz choć trochę; ja się boję.
Nie śmiała się przyznać, iż pogoni się lękała, ale stary był dobrze poinformowany i obrócił się do niej z uśmiechem.
— Nie napędzi nas tu nikt — rzekł, bo to nie gościniec. Jam nie głupi wielką drogą pannę wieźć, kiedy pani kazała, żeby uchowaj Boże nas nie przyłapali! Nie bójcie się: ta droga w las