Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

potrwa, a potem i bez wszelakiej drogi pojedziemy dla bezpieczności.
Po mowie poznała Justka w woźnicy dworaka. Wistocie był to stary fornal ze Zdunowa, który na ten raz przywdział siermięgę i bawiło go to, że dziewczynę wykradał.
Uspokojona Justka tak się czuła złamaną, że pochyliwszy się na siano i przyłożywszy zaledwie głowę do niego, usnęła. Wóz tymczasem lasem i zaroślami posuwał się dalej, a woźnica już nie drzemał, obawiając się zabłądzić.
Chłód wiosennego poranku i śpiewy przebudzonego ptactwa Justkę też ze snu otrzeźwiły. Wstała, czując na sobie wilgotną rosę i ze zdumieniem postrzegając, że na dworze było już jasno, a przez pnie przerzedzone lasu różowe przeglądało niebo, zwiastując blizki wschód słońca. Przeżegnała się i zaczęła modlić. Woźnica też mruczał ranny pacierz swój krótki.
Stanęli przy maleńkiej karczemce w lesie, u której nawet zajazdu nie było. Koń potrzebował trochę wytchnąć, napić się i przegryźć siana. Woźnica zastukał do okna, bo zimny ranek kieliszek wódki czynił koniecznym. Justce ani pić, ani jeść się nie chciało. Była na pustym, szerokim tym świecie, niby wyswobodzona, wistocie bezdomna i skazana — któż mógł odgadnąć na jaką przyszłość?