Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/49

Ta strona została uwierzytelniona.

raz jej było, co obiecano na przyszłość, nie puszczał dziewczęcia od siebie, a Justka też, choć opóźniła się mocno, nie miała siły odejść, tak się czuła pod opieką, pod okiem tego nieznajomego bezpieczną i spokojną.
Rozmowa przedłużała się, jakby umyślnie, staruszek na ramieniu jej trzymał rękę — gdy z ogrodu nadeszła ze szklanką wody, kobieta niemłoda, ubrana jak dostatniego domu sługa, z twarzą, na wzór pana, pełną wyrazu dobroci.
— Patrzaj-że, Marto moja — odezwał się do niej już zdala stary. — Gdyby nie ta mała, leżałbym na ziemi i nie byłoby mnie podnieść komu. — a ciężki jestem.
Nadchodząca postawiła szklankę na stoliczku i ręce załamała, ciekawie się wpatrując w Justkę. Stary i ona dawali sobie jakieś tajemnicze znaki; Marta, zdziwiona, zbliżała się coraz do sieroty.
Staruszek tymczasem opowiadał jej wesoło swoję przygodę: jak laska mu upadła, noga się osunęła i on już jednem kolanem był na ziemi, gdy Justka go tak zręcznie chwyciła pod ramię i podniosła.
A wśród tej opowieści on i Marta ciągle sobie dawali znaki, z podziwieniem jakiemś i prawie radością patrząc na sierotkę. Zkolei Marta rozpytywać ją chciała, ale stary, który już wiedział wszystko, sam ją objaśniać zaczął.