Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/51

Ta strona została uwierzytelniona.

wziąć do siebie i będzie razem z nią na usługach u tego starego dobrego pana, do którego los ją zbliżył w ogrodzie.
Justka na samo wspomnienie takiego szczęścia obawiała się szaleństwa. Całowała Martę po rękach i kolanach.
— A! weźcie mnie! weźcie do siebie!
Staruszek i panna Marta wydawali się jej po innych ludziach aniołami.
— Sama się w to nie wdawaj — dodała w końcu Marta — ja pogadam i postaram się, aby to doszło do skutku.
Stanąwszy przede drzwiami Franaszkowej, znaleźli ją samą, w progu, z rękami na bokach, czerwoną, nadąsaną, widocznie oczekującą na nieszczęśliwą swą ofiarę. Zdziwienie było ogromne, gdy zobaczyła ją wysiadającą z doróżki, w towarzystwie poważnej i dostatnio ubranej kobiety.
Panna Marta, wytrawna i doświadczona, umiała sobie z ludźmi dać radę; nim Franaszkowa przemówiła, rozpoczęła sama opowiadanie i tłómaczenie. Choć kwaśna i nachmurzona, nie miała na to co odpowiedzieć jejmość, — i rada nie rada — gdy Justka z koszykiem biegła do kuchni, wprowadziła do mieszkania przybyłą p. Martę.
Strwożona jeszcze Justka, nieśmiąc wejść do