Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Matka nie mówiła mu nic, nie obiecywała, ale czuł i domyślał się, że mu zda jeden folwark i że tam będzie niezawisłym panem swej woli. Młodemu ta swoboda się uśmiechała najwięcej.
Zawczasu już powiadał sobie, iż przekona matkę o zdolności do gospodarstwa, o praktyczności swej, o wszystkich przymiotach, które sobie przyznawał. Spekulacye złotodajne nastręczała mu fantazya bujna.
Dzień, w którym Leonek miał powrócić, mniej więcej się dawał obrachować, a Rozalka sama i z matką od tygodnia już napróżno wychodziły na jego spotkanie.
Przechadzka ta wieczorna drogą leśną, cienistą, nie była uciążliwą: chętnie więc się wybierały do krzyża, który stał niedaleko granicy baranowieckiej. Sosny, brzozy, podszyte gęstą leszczyną, niektóre części boru, okryte czernicami i jagodami, polanki zielone — naprzemiany otaczające drogę, urozmaicały widok, który panna Rozalia lubiła bardzo.
Sędzinka miała do tego lasu urazę, że jej nic nie przynosił, oprócz czernic, które rankami obrywali maruderowie, i grzybów, niedających się też ani dopilnować, ani zmonopolizować; las, zaś zresztą przerąbany z lepszego, wyglądał ładnie, ale chyba na drwa tylko był zdatny.
Droga leśna nie była prostą i daleko widzieć