Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/74

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli nic ważnego, to przynajmniej nadzwyczaj ciekawego, nadzwyczaj osobliwego, cóś takiego, co nawet mamę zainteressuje.
Zaczęli iść pieszo powoli, ale już im wszystkim było pilno do Baranówki. Leon był podróżą zmęczony, i Rozalka wniosła, że mogliby siąść na bryczkę, zabrać się wszyscy i prędzej stanąć we dworze, gdzie ich herbata i suty, ale niewykwintny, czekał podwieczorek. Wniosek był praktyczny: Leon zasiadł przy woźnicy, Sędzina i Rozalka zajęły miejsce na tłumoku. Matka była przywykła do bryczki i do wozu, a około gospodarstwa nie wzdragała się od niczego.
Koniki, które Leon sam raźno popędzał, puściły się kłusem, i droga, na którą pieszo powoli niemal godzinę było potrzeba, w kwadrans przebytą została. W Baranówce, gdy zaturkotało, wybiegli wszyscy do panicza.
Podwieczorek znalazł się przygotowany, a apetyt do niego przywiózł Leonek tak potężny, iż Rozalka, której także na nim nie zbywało, musiała chlebem z masłem się ratować.
— Ale mówże! mów! co cię zatrzymało! — nalegała siostra.
— Jakieś trzpiotowstwo — przerwała matka — zwykłe u młodych! Wiatr, co wieje w polu...
Leon się rozśmiał.
— Niech-no mama posłucha.