Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na o. Szymona, dla którego czuł jakąś sympatję.
Był w usposobieniu skłonnem do wywnętrzania się.
— Gdybyś, ojcze szanowny, przyrzekł mi, że to co powiem, za te ściany nie wyjdzie — dodał — zaprawdę wyspowiadałbym się za Bużeńskiego, bo byście może wy mnie wskazali, a jabym jemu wskazał drogę, aby wyjść z tego zawikłania.
O. Szymon stał dosyć obojętny.
— Nie chcę namawiać na żadną spowiedź — rzekł powoli. — Jeśli sądzicie, że ona się przyda na co, to wiecie że kapłan i obowiązany jest i nawykły do milczenia.
Kalas siadł na wskazanem krześle i zadumał się.
— Będzie to długie opowiadanie — rzekł — gdyż inaczej zrozumiałemby się nie stało.
Zamyślał się nieco. O. Szymona, nie chcąc wyzywać, patrzył i milczał.
— Od tego począć muszę — odezwał się Zerwikaptur — iż przyjaciel mój u matki jedynem dziecięciem był, że w początkach i pięknością i żywością i rozumem jako coś cudownego zachwycał. Zawcześnie mu dano swobodę wielką.
Dom był bardzo możny, pański, życie zbytkowne, gwarne wesołe. Wychowywali go dworacy, nosząc na ręku i dogadzając mu; później cudzoziemcy, służalcy, którzy na wszystko pozwalali.
Gdy komu długo trybularzem kadzą, w końcu się bożkiem uczuć musi.
Pojechał potem zagranicę — mówił dalej Kalas. — Ja go naówczas nie znałem jeszcze tak zbliska, ale wiem o tem co mówię z jego własnego opowiadania, gdyż Bużeński, ostry dla drugich, tak samo szydzi i wyśmiewa samego siebie i zna się na wylot.
Podróż ta, jak on sam powiada, zmieniła go wielce;