Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Przerwał, widząc, że Zerwikaptur mu nie odpowiada i zapytał:
— A o mnie co oni powiadają? hę?
— Rozumiesz przecie, iż przedenmą o tobie nic mówić nie mogą — odezwał się Kalas. — Mają dla ciebie wielką kompasję[1].
— I ja też dla nich. Lecz bylebym się stąd mógł wyrwać coprędzej, bo w tej norze się uduszę...
— Nie możesz narzekać — przerwał Zerwikaptur.
— Dajmy temu pokój — urwał się nagle Bużeński — ty jesteś gładki i akomodujący się wszędzie i zawsze. Sądzę, że gdyby cię nawet wsadzono pod kaptur, nałamałbyś się do niego.
Kalas stanął naprzeciw łóżka.
— Powiedz mi, czy nie lepiej się do położenia każdego zastosować, gdy z niego wybrnąć nie można? Cóż pomoże rwać się, gdy wyrwać niema siły?
— Baba jesteś — zawołał Bużeńskl — baba! Mężczyzna powinien walczyć, zawsze i wszędzie! Walka to życie. Zgniłbym bez niej.
— Sądzę, że masz jej przecie już dosyć — rozśmiał się Zerwikaptur.
— Mylisz się. Upłynęło ze mnie wiele krwi, ale z nią nie wyszła natura... Wstanę takim, jakim się położyłem.
Zerwikaptur zabawił przy Bużeńskim dni kilka, wziął od niego polecenia rozmatie, przyrzekł odwiedzić znowu, i przez czas pobytu poznawszy się i zaprzyjaźniwszy z zakonnikami, opuścił klasztor niemal z żalem.
Pobyt jego cokolwiek wpłynął na uśmierzenie porucznika. Przed przyjacielem mógł się wygadać, wyburzyć, spędzić na nim długo w sobie tajone bóle. Stał się też spokojnieszym nieco, zrezygnował nawet na dłuższy w klasztorze pobyt, którego rana wymagała. Zerwikaptur dla potwierdzenia tego, co Berko o ranach powiadał, przysłał uproszonego lekarza Niemca, nadwornego ks. Ogińskich. Ten, obejrzawszy Bużeńskiego, zostawił instrukcje cyrulikowi i zabronił myśleć nawet o poruszeniu się z klasztoru, dopóki lepsza pora nie nadeszła. Zima właśnie srożyć się zaczynała.

VI.

Po odjeździe przyjaciela, po wizycie doktora porucznik znowu, jak powiadał, skazanym został na mnichów.

Oswajał się on z nimi, jak człowiek zwykł się zawsze

  1. Współczucie.