Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klasztor.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy po raz pierwszy wyrwał się na tę cząstkową swobodę, Bużeński weselszym się stał. Na dole, dawnym obyczajem, w klasztorze były krużganki, otaczające wewnętrzne podwórze, na sposób włoski urządzone. W pośrodku niego stał dosyć nadpsuty, stary posąg Matki Boskiej z kamienia, u stóp którego dawniej wytryskała woda. Dziś już ona, gdy się wodociąg popsuł, nie przypływała. Wkoło były kwatery z bukszpanu i kilka drzewek iglastych. Jeden szczególniej wyrosły smukło jałowiec, który z krzaka wyrobił się na drzewko, był w swoim rodzaju osobliwością.
Krużganki wprawdzie nie mogły iść w porównanie z temi ślicznemi, jakie po sobie czasy dawniejsze pozostawiły w klasztorach z XIII i XIV wieku; lecz budownictwo epoki Odrodzenia, choć siliło się na coś nowego, stworzyło tylko niebrzydkiego hybryda, który przypominał swoich protoplastów.
Galerja ta, obchodząca wkoło dziedzińczyk, zaszklona i przyozdobiona była obrazami i wizerunkami.
W pośrodku na ścianie zawieszony był ogromny krucyfiks drewniany, pomalowany olejno, który, mimo bardzo pierwotnej roboty artysty-samouka wiele miał wyrazu.
Studjów anatomicznych szukać w nim nie należało, ale spuszczona głowa, cierniem ukoronowana, uderzała naiwnie uwydatnioną boleścią.
Każdy przechodzący około figury, zakonnik i braciszek, przyklękał tu i mówił krótką modlitewkę.
Mnogie drzwi, ponad któremi stały napisy łacińskie pobożne, prowadziły do cel i sal dolnych. Pomiędzy niemi ściany wszędzie były pozawieszane obrazami cudów z historji św. Franciszka z Asyżu i jego rodziny duchowej.
Były to płótna stare, kopje z jakichś nieznanych oryginałów, którym lata długie nadały prawie charakter monochronów. Rzadko gdzie odzywała się niedobita farba czerwona lub zczerniała zieloność. Wszędzie powietrze pożółkło, a niebiosy i ziemia dostroiły się do jednego tonu. Potrzeba było dobrze się wpatrzeć w obrazy, aby je od ścian odróżnić...
Baczniejsze dopiero wejrzenie wprowadzało ciekawego widza w ten świat całkiem nowy, inny jakiś, który one przedstawiały.
Nie były to momenta powszedniego życia, ani wizerunki ludzi pospolitych, jakich się codziennie spotyka. Cud tryskał z każdego płótna. Powietrze napełniali aniołowie, od ziemi w zachwycie podnosiły się postacie i stały zawieszone w powietrzu. Straszne męczarnie wywołały u-